sobota, 17 września 2011

Ostatnie dni wojaży

Chciałbym oficjalnie zapewnić, że długa przerwa, jaka nastąpiła w publikacjach na blogu nie miała najmniejszego związku z naszą śmiercią. Obecnie jesteśmy już od dłuższego czasu w Polsce, w pełni zdrowi, choć oboje po przymusowych wizytach u lekarzy.

Ostatniego dnia w Kambodży na pożegnanie odpuściliśmy sobie zwiedzanie świątyń w okolicach Battembong i zamiast tego pojechaliśmy na "Bamboo Train". Składy pociągu były składane przez maszynistów na zawołanie z zestawu dwóch osi i jednej bambusowej podstawy z silnikiem. Wizualizacja poniżej.


Taka konstrukcja pozwalała na "azjatycki luzik" przy planowaniu przejazdów tam i z powrotem na jednej trasie.
W razie groźby "czołówki" pociągi się zatrzymują, a jeden z nich jest rozkładany i składany z powrotem tuż za drugim. Szczęśliwym trafem byliśmy świadkami, a właściwie to nawet uczestnikami takiej operacji.

Przebycie granicy nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem, ale nie chcemy tutaj siać antyreklamy wakacjom w Azji. Napiszę jedynie, że udało nam się tego dokonać tak naprawdę bez większych problemów pomimo obecności tajskich urzędników.

Ostatniego dnia pobytu dość okrutnie zachorowałem. Udało nam się jednak wyjść na miasto koło 12. i spędzić poza hotelem większość dnia. Głównie dlatego, że był to nasz jedyny dzień w stolicy  Tajów. Musimy jednak przyznać, że poza urzędnikami Tajowie nie są złymi gospodarzami, a Bangkok potrafi zapewnić sporo rozrywki na znacznie więcej niż jeden dzień.

Napiszę to na wypadek, gdyby komuś umknęło. Na zdjęciu powyżej jest AUTOBUS!
Poniżej z kolei, znacznie atrakcyjniejszy turystycznie, tramwaj wodny.


Z Bangkoku w przeciągu niecałych dwudziestu godzin podróży wróciliśmy szczęśliwie do Polski, gdzie powitano nas czekoladą za co bardzo Pani Beacie dziękuję.

To by było na tyle z relacjonowania naszej podróży pośród min i innych niebezpieczeństw rzekomo czyhających na dalekim wschodzie.
Prawdopodobnie powstaną jeszcze ciekawostki III, nie usuwajcie więc bloga z zakładek.

Dla podtrzymania zwyczaju wrzucę też zagadkę. O kim opowiada książeczka z fotografii poniżej?

Odpowiedź na poprzednie pytanie oczywiście była trafna. Tym razem też nie przewiduję problemów.

piątek, 2 września 2011

Ciekawostki II

Znowu czeka nas dłuższa chwila w kafejce internetowej, więc ciekawostek ciąg dalszy. Dziś krótko o religii.




Wiara
Kult duchów przodków Neak-Ta jest kultywowany od wielu setek lat i wywodzi się z najstarszych wierzeń ludzi zamieszkujących tereny dzisiejszej Kambodży. Na chwilę obecną jest zasymilwany z buddyzmem. Poza tym możemy też spotkać osoby wyznania taoistycznego (osoby pochodzenia chińskiego), islamskiego (Czamowie), hinduistycznego i chreścijańskiego (~1%).


Dwie najpopularniejsze religie zakładają, że w każdym domu, czy też placówce urzytku publicznego powinien znajdować się ołtarzyk. Duchy przodków zamieszkują Pteah-Neak-Ta stojące na zewnątrz domostw, natomiast wyznawcy taoizmu umieszczają swoje kramy wewnąt pomieszczeń. Niezależnie od wyznania na ołtarzykach składa się ofiary z pożywienia, które po wypaleniu kadzideł można zjeść z pożytkiem dla zdrowia fizycznego. Często umieszcza się tam też pieniądze i złoto, zazwyczaj fałszywe za to w ogromnych ilościach, które mają zapewnić szczęście w interesach.




Mnisi
Przedewszystkim buddyjscy. Cisi, pogodni ludzie w charakterystycznych pomarańczowych szatach. Przemykają po każdym zakądku miasta. Mieszkają na terenach Watów, które można śmiał przybliżyć jako buddyjską wersję kościołów. Zyją z datków, ale w przeciwieństwie do naszych katolickich duchownych wcale nie głownie z tych finansowych. Kiedy mnich czegoś potrzebuje podchodzi do konkretnego stanowiska na rynku i w ciszy czeka na datek w postaci nowych sandałów, czy też czegokolwiek innego. Nie otrzymując go odchodzi poprostu nie udzielając błogosławieństwa. Ich częste wędrówki w grupach po mieście wiążą się ze zbieraniem codziennego posiłku dla ich lokalnej społeczności. 


Na terenach Watów prowadzi się darmową edukację dla młodzieży. W czasie, kiedy Kambodża była kolonią francuską szkoły te uratowały khmerski język pisany przed uśmierceniem. W Watach uczyć mogli się tylko chłopcy i z tego powodu duża część starszych khmerek jest niepiśmienna w swoim ojczystym języku. Jednak wszyscy powyżej czterdziestego roku życia uczyli się francuskiego zarówno w mowie, jak i w piśmie, dlatego wiele szyldów obok informacji zapisanej khmerski "płotkiem" ma też stosowne tłumaczenie na język francuski, a w obecnych czasach też angielski.




Quizy
Ostatnio szybko i niezwykle trafnie rozwiązujecie zagadki. Obiecałem napisać dlaczego kosz jest rzeczywiście skierowany bezpośrednio do turystów, ale muszę to zostawić na następny raz.
Na dzisiaj standardowe pytanie: co to jest?




Cinas

czwartek, 1 września 2011

Ciekawostki I

Zbiegiem wielu mniej lub bardziej przykrych okoliczności jesteśmy zmuszeni do dłuższego pobytu w kafejce internetowej. W związku z tym zamiast odmużdzać się na stronach z pod zanku po-land, czy kwejk postanowiłem napisać posta nie o naszych "pasjonujących" przygodach, a różnych ciekawostkach kulturowych, jakie zaobserwowaliśmy tu na miejscu, a jakie przyjdą mi akurat do głowy na podstawie zdjęć.

Ruch uliczny
Przepisy? Zapomnijcie. Mandaty są śmiesznie niskie. Policji nie opłaca się zatrzymywać ludzi, żeby im je wręczyć. Na domiar złego prawo jazdy jest prawnie wymagane od kierowców samochodów i większych pojazdów. Wszystko to przekłada się na smutną rzeczywistość, gdzie przechodząć przez ulicę można sobie podarować pasy, tylko mieć oczy dookoła głowy i przemykać między pojazdami. Lewoskręt polega na tym by w odpowiedniej chwili zjechać na lewy skraj drogi i jechać pod prąd aż do docelowej uliczki. Trąbienie jest sygnałem, że jest się na drodze i często słychać je nieustannie podczas szczytu lub podrużując autobusem (takie luksusy tylko pomiędzy miastami). By w takich okolicznościach Khmerzy nie wybili się na drogach co do nogi prędkość w miastach to maksymalnie 40 km/h, a poza nimi często niewiele ponad 60 km/h.

Tuk-tuki
Pojazdy niezwykle charakterystyczne dla Azji. Zapomnijcie o rikszach, widuje się je sporadycznie i to tylko w turystycznych ośrodkach. Obecna komunikacja miejska w Kambodży, a i w innych podobnych krajach, jest zdominowana przez moto-dopy (motocykl-taksówkę) i tuk-tuki. W zależności od ukształtowania terenu wózek jest zaprzęgnięty w motocykle różnej mocy. W Phnom Pehn są to niemalże skuterki, tutaj w Battembong - dość potężne maszyny na stałe zespawane z dużo solidniejszą naczepą.
Tuk-tukiem podróżuje się w wiele osób. Wózki z pojedyńczą, dwiema osobami przewożą jedynie turystów. Azjaci decydują się wziąć tuk-tuka mając do przewiezienia więcej, jak cztery osoby (i kierowcę). Widok dwunastu i więcej Khmerów wylewających się z siedzisk nie jest niczym zaskakującym choć dużo częściej widuje się pięcio-osobowe rodziny podróżujące własnym motorkiem, ale właściwie to o tym ponieżej.

Moto-centaury
Khmerzy najwet w swoich największych miastach nie posiadają komunikacji miejskiej. Ludzie chcąc pokonywać większe odległości nie mogą skorzystać też za bardzo z chodników, bo takowych specjalnie nie ma. Zdarza się, że wokół hotelu lub watu znajduje się otoczka wyłożona brukiem. Cała komunikacja osób, których nie stać na samochód opiera się na motocyklach i skuterkach. Większość takich maszyn przewozi jedną, dwie osoby, ale jak już pisałem wyżej bardzo częstym widokiem są też stonogi na dwóch kółkach. Najwięcej naliczyliśmy pięcioro... plus kierowca, dziecko i dwa koty.
Na motocyklach przewozi się też towary, które tylko da się uciągnąć z mocą, jaką dysponuje pojazd. Pierwszego dnia zbielałem ze strachu widząć spawalniczą butlę tlenową przewożoną na tylnym siedzeniu skutera w czasie ulicznego szczytu.
Khmerzy przyzwyczaili się tak bardzo do podróżowania na dwóch kołach, że motorkiem wjadą wszędzie włacznie z zatłoczonym targiem o alejkach tak wąskich, że ciężko jest się na nich zmieścić w dwie osoby stojąc obok siebie. Sposób parkowania też jest dość charakterystyczny. Im bliżej się podjedzie pod miejsce docelowe tym lepiej. W związku z tym czasami ciężko wejść do sklepu, bo schody są ciasno odgrodzone przez rząd dwukołowców.

Uliczny aerobik
Z uwagi na tryb życia, gdzie motorkiem, o ile się go posiada, podjeżdza się stopiędziesiąt metrów na deserek rząd przeprowadził skuteczną kampanię promującą wspólne ćwiczenia dla społeczności miejskich.
Duże grupy ludzi ćwiczących wspólnie w rytm muzyki spotkaliśmy w każdym odwiedzonym przez nas mieście. Zazwyczaj spotykają się pod wieczór, przed zachodem słońca. 

Trochę już napisałem, a to dopiero niewielki ułamek tego, co zaobserwowaliśmu tutaj przez tych pięć tygodni. Na następny raz postaram się znaleść więcej ciekawych zdjęć odnośnie poszczególnych zagwostek. 

Quizy...
Poprzedni, ze śmietnikiem, był zbyt prosty. Teraz też nie mam w zanadrzu nic piekielnie trudnego.
Następnym razem dopowiem dlaczego jest on w istocie dla turystów.

Na dzisiaj tyk-om-pą. Co to Waszym zdaniem jest?

Cinas

środa, 31 sierpnia 2011

Siem Reap - epizod drugi - ostatni

W Siem Reap spędziliśmy jeszcze aż pięć dni. W tym czasie wybraliśmy się ostatni raz do kompleksu świątynnego. Nasz bilet przewidywał trzy wejścia, a na dokupienie nowego jednodniowego nie było nas już specjalnie stać z uwagi na trzy noce w Bangkoku, jakie musimy tam spędzić ze względu na koniec khmerskiej wizy. Na całe nasze szczęście niedawno zniesiono wizę dla Polaków w Tajlandi. Co prawda kilka dni po naszym przylocie do Azji, ale wszystkiego mieć nie można.



Pomimo czterech dni bez wstępu na tereny świątynne nie nudziliśmy się w mieście. Siem Reap poza ładnymi terenami spacerowymi wzdłuż rzeki, oferowało ogromną ilość atrakcji nie tylko stricte turystycznych.



Podczas jednej z przechadzek udało nam się zaprzyjaźnić z strażnikiem biura tajskich lini lotniczych - Mongiem. Nie załapaliśmy się w ten sposób na zniżki na przyszłość, ale zostaliśmy zaproszeni do jego domu, gdzie mogliśmy podpatrzeć współczesną rzeczywistość Khmerów. Mong nie mówił po angielsku, więc dla Oli wizyta w jego domu była przede wszystkim doskonałą sposobnością do poćwiczenia języka. Tym bardziej, że mieliśmy do czynienia z byłym mnichem, a więc osobą jak najbardziej elokwentną.


Oboje przyznajemy, że po tej wizycie rozmiękły nam serca i dużo ciężej jest nam teraz odmówić żebrającym, a i przestaliśmy zbijać więcej, jak połowę ceny z przedmiotów kupowanych bezpośrednio od rękodzielników.

Odwiedziliśmy też potężne Angkor National Muzeum. Po muzeum narodowym w Phnom Pehn nie spodziewaliśmy się za dużo po "prowincjonalnym" muzeum. Zaintrygowałą nas jednak wielkość gmachu i fakt, że miasto jest nastawione na turystykę. W środku nie można było robić zdjęć, więc musicie mi wierzyć na słowo. Dwanaście dolarów wstępu, co na warunki Kambodży jest sumą wysoką, było siebie warte. Zbiory są bardzo pokaźne, zaprezentowane bardzo estetycznie i przemyślanie pod względem chronologicznym. Zwiedzanie łącznie zajeło nam ponad pięć godzin, podczas których w końcu podłapaliśmy sens hinduizmu, lizneliśmy pokaźną dawkę ichszejszej mitologi i dowiedzieliśmy się conieco o najważniejszych królach Kambodży. Wszystko dzięki wszechobecnym tekstom na ścianmach oraz filmom tłumaczących kolejne zagadnienia związane z konkretną wystawą. Co ważniejsze posągi miały nawet swój znacznie dłuższy opis zawierający często mit związany z przedstawianą postacią.

Ostatniego dnia wybraliśmy się do Cambodia Cultural Vilage, który na nasze potrzeby nazywaliśmy skansenem. Na bardzo dużej połaci terenu wybudowano tam dwanaście wiosek reprezentujących poszczególne grupy społeczne zamieszkujące Królestwo Kambodży. Całość została wtopiona w bardzo dobrze zaplanowany i zadbany park. Od drugiej po południu do niemalże siódmej trwały przedstawienia przechodzące po kolei od jednej wioski do drugiej. W niektórych wioskach przedstawienie przewidywało udział osoby z widowni i w ten sposób, jako "przystojny białas" z brodą, ktróra robi furorę wśród khmerów obojga płci, dwa razy poślubiłem główną bohaterkę w tym raz zostając królem.





Po tym wszystkim powinni mi zwrócić za bilet. Nie widziałem jednej trzeciej przedstawień, bo akurat uczyli mnie tańczyć!

Na chwilę obecną znajdujemy się w Battembong skąd za cztery dni będziemy już wracać.
Przewodnik NG zapewnia nas, że i tu jest kilka rzeczy wartych uwagi, więc możecie spodziewać się notki na temat tego miasta.

Pozostają jeszcze quizy.
Smutny byłem, bo narobił na mnie gekon. Taki wielkości przedramienia dorosłej osoby. Poniżej przykry dowód. Śmiejcie się do woli.

Na dzisiaj znacznie mniej obrzydliwie i do tego łatwiej. Co to jest?


Cinas

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Takie Angkorwłaty to tylko w Siem Reap.

Od kilku dni znajdujemy sie w Siem Reap, które prawdopodobnie możnaby uznać za stolicę khmerskiej turystyki. To miasto jest pod wieloma względami bardziej przystosowane do przyjmowania gości z Zachodu niż jakiekolwiek miejsce w Kambodży. Miłym zaskoczeniem były (i nadal są) dla nas chodniki, których na taką skalę nie ma ani w Phnom Penh ani w Sihanoukville. Sprzedawcy na targu jak zwykle uczynni, zawyżają ceny, abyśmy mogli kupić mniej i w ten sposób nie mieć nadbagażu. Tuktukistom robimy wodę z mózgu, próbując im wytłumaczyć, że ten kilometr od hostelu do rynku przejdziemy o własnych siłach, bo lubimy chodzić.

Innymi słowy, Siem Reap jest idealnym połączeniem starej dobrej Kambodży i zachodniego stylu prowadzenia interesu (pomijając dzieci sprzedające książki i fleciki.)

Nie polecamy jednak tego miejsca tylko ze względu na to, że tutaj czujemy się odrobinę bardziej jak w domu, na Starym Kontynencie. Przynajmniej na terenie samego miasta.
Swój turystyczny rozkwit Siem Reap zawdzięcza bliskości kompleksu świątynego znanego jako Angkor Wat.

Angkor Wat to właściwie nazwa jednej ze świątyń, uważanej przez wielu za najwspanialsze dzieło architektury swojej epoki.



Co prawda, Pawłowi i Cinkowi nie podobało się aż tak bardzo, bo, cytując, "powinno być większe", ale wszystkim innym, wliczając w to hordy Japończyków, podobało się niezmiernie.

Świątynią, która zaspokoiła zarówno poczucie estetyki jak i obsesję na punkcie wielkości męskiej części naszej wycieczki był Bajon wybudowany przez superkróla epoki Angkoru, Jayawarmana VII. Umieszczam tutaj tę żałosną transkrypcję imienia króla, ponieważ tylko pod tą nazwą znajdziecie informacje na jego temat. Jako ciekawostkę podam, że po khmersku jego imię czyta się jako Ciejworman.
54 głowy o 4 twarzach śledzą uważnie każdy krok turystów. Zważywszy na ilość tych ostatnich, 216 par oczu zdaje się być niewystarczająca.


Kolejną słynną świątynią, którą odwiedziliśmy jest Ta Prohm. Nazwa może wam nic nie mówić, ale zapewniam, że większość z was widziała kiedyś zdjęcia drzew oplatających korzeniami kamienne świątynie.
Na tym zakończył się dzień pierwszy.



Drugiego dnia wstaliśmy bardzo rano, aby obejrzeć zewsząd reklamowany wschód słońca w Angkor Wat. Niestety, chmury zakryły niebo i całe widowisko było raczej przeciętne.


Po wschodzie postanowiliśmy pojechać do Banteay Srei, świątyni oddalonej od głównego kompleksu o 35 km.
Ta wycieczka zdecydowanie była warta tak długiej podróży tuktukiem i związanych z tym kosztów. Banteay Srei jest znakomicie zachowaną świątynią, ozdobioną bardzo charakterystycznymi płaskorzeźbami, niespotykanymi w innych świątyniach.


Następnie odwiedziliśmy dwie dużo mniej okazałe świątynie, przy których niestety nie było nazw.

A dzisiejszy quiz dotyczy spraw poważnych: Dlaczego Cinuś jest smutny?!





Folk