Ostatniego dnia w Kambodży na pożegnanie odpuściliśmy sobie zwiedzanie świątyń w okolicach Battembong i zamiast tego pojechaliśmy na "Bamboo Train". Składy pociągu były składane przez maszynistów na zawołanie z zestawu dwóch osi i jednej bambusowej podstawy z silnikiem. Wizualizacja poniżej.
Taka konstrukcja pozwalała na "azjatycki luzik" przy planowaniu przejazdów tam i z powrotem na jednej trasie.
W razie groźby "czołówki" pociągi się zatrzymują, a jeden z nich jest rozkładany i składany z powrotem tuż za drugim. Szczęśliwym trafem byliśmy świadkami, a właściwie to nawet uczestnikami takiej operacji.
Przebycie granicy nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem, ale nie chcemy tutaj siać antyreklamy wakacjom w Azji. Napiszę jedynie, że udało nam się tego dokonać tak naprawdę bez większych problemów pomimo obecności tajskich urzędników.
Ostatniego dnia pobytu dość okrutnie zachorowałem. Udało nam się jednak wyjść na miasto koło 12. i spędzić poza hotelem większość dnia. Głównie dlatego, że był to nasz jedyny dzień w stolicy Tajów. Musimy jednak przyznać, że poza urzędnikami Tajowie nie są złymi gospodarzami, a Bangkok potrafi zapewnić sporo rozrywki na znacznie więcej niż jeden dzień.
Napiszę to na wypadek, gdyby komuś umknęło. Na zdjęciu powyżej jest AUTOBUS!
Poniżej z kolei, znacznie atrakcyjniejszy turystycznie, tramwaj wodny.
Z Bangkoku w przeciągu niecałych dwudziestu godzin podróży wróciliśmy szczęśliwie do Polski, gdzie powitano nas czekoladą za co bardzo Pani Beacie dziękuję.
To by było na tyle z relacjonowania naszej podróży pośród min i innych niebezpieczeństw rzekomo czyhających na dalekim wschodzie.
Prawdopodobnie powstaną jeszcze ciekawostki III, nie usuwajcie więc bloga z zakładek.
Dla podtrzymania zwyczaju wrzucę też zagadkę. O kim opowiada książeczka z fotografii poniżej?
Odpowiedź na poprzednie pytanie oczywiście była trafna. Tym razem też nie przewiduję problemów.